Rozmiar: 5184 bajtów Rozmiar: 16336 bajtów
Menu:

:: Strona Główna
:: Magna Mater
:: Ogólnie o RPG
:: Opowiadania
:: Download

Systemy:
:: Zew Cthulhu
:: Świat Mroku
:: Neuroshima
:: Monastyr
:: Deadlands
:: Poza Czasem
Galeria:
:: Magna Mater
:: Rysunki
:: Fotorelacje
Inne:
:: Prasa o nas
:: Forum
:: Linki

Twórca strony:
Pharaun e-mail




Zaprzyjaśnione serwisy:






Wielosfer - wszystko w jednym



WMIG

Neuroshima - Przebudzenie (by Dark Devil)



Przebudzenie

- Znowu. Znowu to samo… Pieprzony budzik. Jak co dzień o 5.00 rano. Cholera, trzeba wstawać… - Jake podniósł się z wyra, wyjrzał przez okno kuchenne parząc kawę w ekspresie.
- Nic się nie zmieniło od wczoraj. Kolejny monotonny dzień. Cholera, co dzisiaj za dzień tygodnia? Ah, tak Poniedziałek.- pomyślał i zaklął w myślach – Kurwa, jak ja nienawidzę Poniedziałków!

Za oknem rozciągał się widok budzącego się do życie Denver. Z jedenastego piętra mieszkania Jake’a dostrzec było można ogromną liczbę wielopiętrowych drapaczy chmur, a na ulicach w dole początki wielkomiejskiego ruchu. Jake ubrawszy się w monotonny, służbowy, stalowy garnitur, podszedł do komody w przedpokoju. Zimny prysznic zaraz po kawie rozbudził go już zupełnie.
- Gdzie ja do chuja położyłem mój identyfikator?- pomyślał z roztargnieniem – aaa, jasne, wczoraj troche zapiłem z kumplami z roboty i pewnie został tam gdzie go zostawiłem w Piątek.- podszedł do stareej, drewnianej, zabytkowej wręcz komody. Otworzył drzwiczki. Jego oczom ukazał się ten sam, nudny panel kontrolny od jego osobistego domowego sejfu. Popatrzywszy na klawiaturę i wyświetlacz LCD z napisem: „Personalny terminal numer 435-74-TY, niżej widniała dzisiejsza data: Poniedziałek, 22 listopada, 2015 roku. Jeszcze niżej godzina: 7.14 AM.” Podrapał się w czoło – Jak to do cholery szło? 2534 czy 3672? Wpisał pierwszą kombinację. – Cholera!! – zaklął. Wpisał drugą. Usłyszał charakterystyczny dźwięk otwieranego zamka elektronicznego. Leniwie wyciągnął identyfikator ochroniarza AOIBN ( Agencja Ochrony Instytutu Badań Narodowych ), starego, wysłużonego colta i magazynek.
- No, to teraz trzeba iść do tej cholernej roboty – westchnął ze zgrozą i zrezygnowaniem. Tak przygotowany wyszedł z mieszkania.
Po dwudziestu minutach, Jake zasuwał swoim czerwonym cabrio główną do centrum. Jesienny wiatr rozwiewał jego długie za ucho, czarne włosy. Delikatna mżawka zwilżała jego pociągłą, kształtną twarz. –Obym się tylko nie spóźnił. Już widzę jak ten pieprzony fagas McDough wygłasza mi reprymendę i jedzie ostro po zarobkach, które i tak już są marne – pomyślał zafrasowany. Po kilku milach, Jake dotarł na parking ogromnego, wysokiego na jakieś dwadzieścia pięter budynku. Doskonale wiedział, iż fundamenty sięgają poniżej czwartego piętra. Nie był pewien jak głęboko, bo miał tylko uprawnienia do tej właśnie głębokości. Zaparkowawszy wóz, stanął pewnie przed wejściem do gmachu. – I znowu kolejny dzień harówy w tym burdelu – stwierdził z przekonaniem.
Miał cholerne szczęście. Siedzi sobie wygodnie w biurze, szefa jeszcze nie ma. Jego robota ogranicza się tylko do sprawdzania efektywności ochrony przed wejściem do instytutu. –Jak ja się piekielnie cieszę, że po dziesięciu latach stania przed wejściem, docenili mnie i awansowali na asystenta zastępcy szefa ochrony. To już coś! Nie muszę dalej stać na takiej piździawie jak te osły tutaj. – wskazał monitor wielce z siebie zadowolony. Kilka chwil potem usłyszał kroki wyraźnie zmierzające w stronę jego biura. Nic nie mogło być piękne i trwać wiecznie. Do biura wparował jego szef. Gruby wieprz w czarnym garniturze ze źle dobranym krawatem:
- A ty co się tak opierdalasz Gramm!? – zawył McDough swoim zachrypniętym od cygar głosem.
- Ja nic szefie… Nadzoruję pracę tych młotów…eee… ochroniarzy przed wejściem. – wydusił Jake.
- Nie stać cię na nic bardziej ambitnego niż gapienie się całymi godzinami w ten posrany monitor?!
- Taka praca – odpowiedział.
- No a propos twojej parszywej roboty, mam tu list z góry, który stwierdza, że masz nieźle przerąbane. Nie chciałbym być w twojej skórze. Ale cóż, przesrane ktoś musi mieć. – parsknął ze zjadliwym uśmieszkiem na spasionej twarzy.
- Taa, a o co właściwie chodzi szefie? – zapytał zainteresowany
- Hmm, może awansik? – pomyślał
-Dostałeś, że tak to nazwijmy „awans”. Zostałeś wybrany ze wszystkich członków ochrony przez samego ministra Obrony Narodowej. Jak wiesz, nasi jajogłowi kombinują coś z technologią hibernacji. Jeden z tych szajbusów chce się zamrozić na kilka miesięcy, aby przetestować ich nową „zabawkę”.
- A co ja mam do tego? – zapytał zaniepokojony.
- A no, ty będziesz jego ochroniarzem, na wypadek jakby „coś poszło nie tak” – odczytał fragment listu.
- Czyli, że co? Jak mam tam przy nim warować jak pies, jak on będzie smacznie śnił o nagich dupach!?
- Niee, no spokojnie. TY zostaniesz zamrożony razem z nim! – odparł z mściwą satysfakcją McDough.
- ŻE CO???!!! Zamrożony!!??
- Taa. Ale niestety jest jedno ale… - posmutniał nagle – będziesz dostawał pięć razy więcej kasy na miesiąc niż do tej pory.
- Hmm… To nie jest AŻ tak źle. – uspokoił się lekko Jake – A kiedy niby miałbym dać się zamrozić?
- W trybie natychmiastowym.
- A to luz – pomyślał – tryb natychmiastowy w tej agencji to jakieś dwa do trzech tygodni.
- Czyli dzisiaj, za cztery godziny – odparł szef, obalając nadzieje Jake’a.
- COOO??!!! Tak szybko?? – krzyknął, opadając bezradnie na fotel.
- Wykorzystaj dobrze te cztery godziny. Przygotuj się, zbierz odpowiedni sprzęt…
- Co? Jaki kurwa sprzęt? Ja nie lecę w kosmos! – przerwał mu panicznym tonem.
- Hmm, no w kosmos to nie. Chyba. No dobra żartuję. Sprzęt na wypadek „ nieprzewidzianego biegu operacji” – znowu zacytował fragment listu.
- A co niby takiego mam zabrać? Poduszkę, misia i świerszczyki?
- Jak chcesz – zdziwił się szef – ale raczej chodzi tu o prowiant, broń, amunicję, ciuchy ochronne i takie tam – po chwili zastanowienia dodał – A co ja kurwa jestem! Przewodnik turystyczny! Masz wykonywać rozkazy a nie zadawać głupie pytania! – ryknął nieźle wkurzony. Chwile potem wyparował tak szybko jak wszedł.
Minęła trzecia godzina. Jake zabrał to wszystko, co McDough mu polecił. Za godzinę „startuje”. Czuł na sobie zimny dreszcz, w żołądku coś takiego, co nie dawało mu myśleć. Chciało mu się rzygać. Udał się we wskazane miejsce. Piętro U7. Nigdy wcześniej tam nie był. Jako ochroniarz miał dostęp tylko do czterech podziemnych kondygnacji. Ogarnęło go cudowne uczucie ciekawości, a zarazem uporczywa niepewność. W sumie nic nie miał do stracenia. Rodziny nie miał. Żona od niego odeszła, bo za dużo pił. Pies mu zdechł, więc nie będzie nikt go żałował jak się coś spieprzy.
Po eskortą dwu pracowników ochrony i jednej jajogłowej panienki z kajecikiem udał się do Sali wewnątrz kondygnacji U7.
Sala była duża, przypominała salę operacyjną. Pod ścianami masę technicznego sprzętu, jakieś zaawansowane komputery, dziwna aparatura, wydająca zabawne dźwięki, szafeczki i inne dziwne techniczne nowinki.
- Ja pierdolę – wyrwało się Jake’owi- nawet nie wiedziałem, że mamy tu takie gadżety!
- Panie Gramm, proszę na badania kontrolne – powiedziała słodkim głosem kobieta w białym kitlu. –Musimy zbadać Pana reakcje na nagłe zmiany temperatury, wykonać proste testy układu immunologicznego, pobrać krew, mocz, kał, oraz wykonać kilkanaście innych testów.
- Że co? Mam wam nasrać do kubka? – zafrasował się Jake.
- Dokładnie – odparła już poważnie jajogłowa.
Trzydzieści minut później, po odbytych rutynowych badaniach, Jake zaproszony został do pokoiku obok Sali głównej w celu złożenia ekwipunku oraz przebrania się w „piżamkę” na którą składały się obcisłe jak cholera, białe lateksowe bokserki.
- I, że niby ja mam w tym paradować po całym instytucie?! – oburzył się.
- A co w tym złego? Wygląda Pan całkiem seksownie. – odparła filuternie pani naukowiec.
- Taa, tylko czuję się w tym jak spedalony bokser.
- No dosyć tych pogaduszek! Jestem Henry Novłakow. Zarządzam tym przedsięwzięciem.Teraz podlega Pan mnie. Jak powiem „skacz” to Pan skacze, jak „leżeć” to Pan leży a jak powiem „zabieraj swoje przerośnięte dupsko do hibernatora!” to Pan to wykonuje! Zrozumiano!
- Tak jest! – Jake wyprężył się na baczność jak struna, w końcu jego kapral dał mu zieźle popalić.
- No. I to mi się podoba! – uśmiechną się życzliwie naukowiec.
Już najwyższy czas. Jake został staranie „zapakowany” do maszyny hibernacyjnej. Duże, podłużne ustrojstwo z wieloma rurami, lampkami, przyciskami wyglądało dość komfortowo.
- Eee, doktorze Novłakow? – zapytał nieśmiało Jake.
- Tak? Słucham? Jakieś pytania? Wątpliwości? Sugestie?
- Tylko jedno pytanie: Dlaczego nie poznałem um, „obiektu ochranianego”? – zastanawiał się.
- Jeśli miałby Pan go poznać zapewne by tak było. A teraz wybaczy Pan, muszę iść do centrum sterowania i Pana, hmm, „Położyć spać” – uśmiechną się naukowiec obnażając krzywe, pożółkłe od kawy zęby.
- No dobra, byle tylko nie bolało.
Jake leżał już wygodnie w machine, gdy nagle usłyszał syk, trzask, a potem szybę przesłaniającą mu widok.
- Kurwa! Że to zawsze ja muszę się dać zapuszkować! – powiedział do siebie.
Osłona hibernatora zamknęła się szczelnie. Jake poczuł mrowienie w palcach u stup, potem na łydkach i biodrach. Miał wrażenie, że zanurza się w czymś lepkim i ciepłym. Chwilę później, zagatkowa ciecz wypełniała już wszystkie otwory w ciele Jake’a. –Ehh, a ja myślałem, że gastroskopia jest nieprzyjemna – pomyślał zniesmaczony.
Kwadrans minął. On dalej był świadomy. Ciecz była dziwna. Mógł normalnie oddychać, nie dusił się, chociaż była ona wszędzie. Nagle poczuł ukłucie gdzieś w okolicy kręgosłupa. – No zajebiście, wszy też lecą? – zakpił. Ogarnęła go senność, dziwny chłód. Opierał się przez moment senności. Uległ, stracił przytomność.
Ból… rwący ból w mięśniach, jakby wbijano mu w ciało rozżarzone igły. Zimno… Ciemność… Stara się otworzyć oczy, nie może, ból jest paraliżujący. Dźwięki… przerażająco dziwne dźwięki. Odzyskał świadomość, czy dalej śni? Gdzie jest? Co się z nim dzieje? To tylko niektóre z pytań dręczących go. –Co… Kur… u licha…? Gdzi… a… jes..t..m? – Jake starał się coś powiedzeć, ale usłyszał jakiś bełkot w swoim głosie. Minęła cała wieczność zanim odzyskał czucie w kończynach, a zmysły włączyły się ponownie. Widzi! Nie oślepł! Wszystko jest ciemne, rozmazane, nieklarowne. Domysły… uporczywe domysły… Szklana kopuła maszyny wydawała się jakby pęknięta. Tak, jest pęknięta. Oby tylko udało się podnieść nogę lub rękę aby ją stłuc i się wydostać. Może. Tak, jest do tego zdolny.
Skoncentrował się i pomimo ciągłego bólu udało mu się wyprowadzić prawy sierpowy prosto w pęknięcie. Trzask bitego szkła, trzaskający nadgarstek, jeszcze większy ból. Tym razem inny… ożywczy. Po takim nieludzkim wysiłku odleciał. Stracił przytomność.
Świadomość… czymże ona jest? Co się tu stało? Czy ja żyję? Pytania w głowie Jake’a zmieniły się trochę. Otworzył oczy. Widział już normalnie. Lekki, szary półmrok. Nad nim lampa. Uszkodzona? Rozbita? Sufit popękany. Ból powoli ustępował. Szok, tak jest w szoku. Zdał sobie z tego sprawę. Usiadł, złapał się za głowę. To tylko błędnik, wraca do swojego pierwotnego stanu. Jake rozgląda się niepewnie: - Cu to się u licha stało? – zapytał sam siebie. – Ile czasu tu spałem? Gdzie jest obsługa tego szajsu! Wiedziałem, od początku, że coś sięspierdoli – poczucie humoru zaczęło wracać, czuł się lepiej.
Cała sala była inna, zupełnie inna od tej która była przed momentem. Teraz wszystko jest spowite mrokiem, jedynie uwagę przyciąga migająca na czerwono dioda, gdzieś na ścianie. Jake oszołomiony i pełen niepewności, wygramolił się z hibernatora. Obok niego drugi, identyczny, z drobną różnicą – PUSTY!!! – wrzasnął – Drugi jest pusty, pust – powtarzał. – Wrobili mnie w chuja! To JA miałem być królikiem doświadczalnym! A żeby tak ich wszystkich szlag! – ochłonął w momencie gdy zauważył ludzkie kości nieopodal na posadzce. – Co tu się u licha stało? Że szlag ich wziął to widzę, ale czemu ja przeżyłem? – zapytał w pustkę. – No cóż oni mieli pecha a ja nie. Trzeba się wydostać z tych kazamatów.
Jake udał się po sprzęt zostawiony w szafeczce. Na niej widniały ślady jakiejś rury lub łomu. Na szczęście nie udało się nikomu otworzyć elektronicznego zamka. Jake przyłożył kciuk do czytnika linii papilarnych, szafeczka od razu ustąpiła.
Ubrawszy się, zjadł to co miał na „czarną godzinę” i ruszył w stronę wyjścia. – Taa jestem na siódmym piętrze pod ziemią – przeanalizował sytuację – to znaczy, że łatwo stąd nie wyjdę. Podszedł to drzwi, były wyłamane, a to świadczy o jednym – ktoś tu już był. Przeszedł dalej korytarzem. Zakręt w lewo, potem w prawo i… zamurowało go kompletnie. Światło słoneczne bijące z góry przez otwór w suficie. – Co do chu… - podszedł bliżej. Dał rady chwycić za skorodowane i nieludzko powyginane pręty zbrojeniowe, podciągnął się… Oślepiająca fala światła poraziła go, puścił się i wyrżnął głową w betonową posadzkę.
Po piętnastu minutach aklimatyzacji spróbował ponownie. Tym razem wylazł. Jego oczom ukazał się widok dla niego przerażający: tu gdzie kiedyś było pełne życia miasto Denver, ostały się same ruiny. Wyglądało to tak jakby w samym centrum miasta walnął meteoryt. Mnóstwo szkła, piach, gruzów, starych wraków pojazdów i cała masa innych śmieci. Oto co zobaczył. – Armagedon? Czy ja śnę? – uderzyła go myśl. Jake, zgaszony, jakby pozbawiony życia i nadziei osunął się na kolana. Opadł na piaszczyste rumowisko. Zaczął łkać…
C.D.N

Dark Devil

Powrót na górę strony


Zapraszamy na:
Rozmiar: 4892 bajtów
Forum
Magna Mater
&
Wielosferu


Co to jest RPG? (Pharaun)



Na skróty - ostatnio dodane:

Wprowadzenie do Zew Cthulhu i trochę o mackach :) (Pharaun)

Wprowadzenie do Neuroshimy (Dark Devil)

Czary w Poza Czasem (Żaba)

"Przebudzenie" opowiadanie w świecie Neuroshimy (Dark Devil)

"Kwestia interpretacji" opowiadanie (Eldor)

Lochy Inkwizycji - artykuł z Tygodnika Powiatowego

"Cień we mgle" - World Of Darkness (Fujin)

Tworzenie postaci (Fujin)